„NIE UMIERA TEN, KTO TRWA W PAMIĘCI ŻYWYCH”

Emil Biela

Z głębokim smutkiem i  żalem przyjęliśmy wiadomość o śmierci

dra Emila Bieli

nauczyciela języka polskiego, wychowawcy wielu pokoleń uczniów Szkoły Podstawowej nr 2  w Myślenicach, poety, prozaika oraz krytyka literackiego.

Odszedł od nas człowiek, który całe swoje życie poświęcił wychowaniu młodzieży.

Ś.P.  Emila Bielę  pożegnamy 21 kwietnia 2021 r. Będzie to, jak sam określił Jego „najstarsza droga świata” – cmentarz. Ten niezwykły człowiek jest nadal wzorem dla wielu swoich wychowanków, którzy pamiętając lekcje języka polskiego prowadzone przez dr. Emila Bielę, czerpią inspiracje z bogatego warsztatu Mistrza.

Zapraszamy do przeczytania wspomnień o doktorze Emilu Bieli, absolwentów Szkoły Podstawowe nr 2 w Myślenicach.

WSPOMNIENIE AGNIESZKI  KWINTY –  CAHN

Kiedyś, w zamierzchłych czasach mojej młodości wpadłam na genialny pomysł utworzenia „stronnictwa” apolitycznego, które mogłoby przejąć przywództwo w mieście i wreszcie zamienić Myślenice w Cambridge albo chociaż Oxford albo jakąś inną Mekkę artystów i intelektualistów. Tworząc autorską listę przyszłych radnych, pierwsze kroki skierowałam rzecz jasna do doktora Bieli. Do dzisiaj wspominam to spotkanie z rozrzewnieniem. Prawdopodobieństwo powołania „Emila” do jakiejkolwiek polityki, nawet apolitycznej, równało się zeru, o czym oboje wiedzieliśmy jeszcze przed spotkaniem, ale cóż może być przyjemniejszego nad kilka godzin teoretyzowania o Arkadii, połączonego z piciem herbaty i pochłanianiem domowego ciasta! Wyszłam obarczona prezentami książkowymi, jak zwykle, i kilkoma adresami jakichś aktualnych wówczas konkursów literackich. Jak zwykle, bo bez względu na to, czy miałam lat osiem, osiemnaście czy trzydzieści osiem, każdego dnia mogłam się spodziewać, że nagle, na chodniku, w sklepie lub na placu zabaw zatrzyma mnie doktor Biela i wręczy mi wycinek z gazety lub zapisaną przez siebie małą karteczkę z informacją o konkursie na wiersz, opowiadanie, nowelę lub epopeję. Czasami wręczał ją bez słowa, uśmiechał się i odjeżdżał na swoim rowerze. Dzisiaj odjechał na zawsze.

Aga Kwinta – Cahn, absolwentka Filologii polskiej i teatrologii na UJ, jedna z założycielek Stowarzyszenia Wspólnota Myslenice i jego wiceprezes. Od 2008 roku na emigracji, ukończyła kierunek Stosunki Żydowsko-Chrześcijańskie na wydziale Teologii Uniwersytetu Cambridge, obecnie jest dyrektorem szkoły żydowskiej Beth Shalom w Cambridge. Autorka, wraz z mężęm Martinem Cahn książki  „Myślenice – śladami żydowskiego miasteczka. Spacerownik”.

WSPOMNIENIE ROBERTA  KASPRZYCKIEGO

Doktor Emil Biela to, jak wiemy, postać niebanalna, nietuzinkowa,  postać, nie bójmy się tego słowa, literacka. Trudno ją zatem  opisać  w ramach kilkudziesięciu akapitów, wypadałoby odwołać raczej do formy szerszej, w dodatku żeby „odpowiednie dać rzeczy słowo”, trzeba mieć talent na miarę Niziurskiego, Pilcha czy Schulza.

Jako postać jest doktor Emil Biela zrośnięty z Myślenicami niczym szybkonogość z Achillesem –  jak się zdaje, w Dwójce, do której uczęszczałem, świat dzielił się na Niego i resztę „gogów”. Zważmy jak bardzo niziurskie słowo „gog” bliskie jest angielskiemu „God”- doktor Emil Biela już wizualnie kojarzył nam się z Bogiem – wyglądem, siłą głosu,  nieubłaganiem  – zwłaszcza, że gdy jakiś delikwent darł paszczę na korytarzu, zawsze mógł liczyć na to, że zza drzwi wyłoni się mocarna dłoń „Bieli”, która wciągnie go do środka i zmusi do odstania kwadransika pod portretami wieszczów. W dodatku owa niemal boska wszechobecność przejawiała się w  nawyku przemierzania Myślenic na rowerze – doktor Biela lubił zjawiać się  znikąd, opromieniony blaskiem brody i błyskiem okularów.

Jego uczniowie świetnie pamiętają charakterystyczne, zabawne powiedzonka i zachowania. Z drugiej strony była w nim jakaś groza i nieprzewidywalność żywiołu. Był  nauczycielem totalnym, twórczym i – uwaga – niesprawiedliwym, ale i w tej niesprawiedliwości była metoda. Słusznie, choć wbrew kanonom pedagogiki, zakładał, iż nie wszyscy będziemy zarabiali piórem,  nie wymagał więc od każdego tyle samo, ale jeśli w kimś namierzył talent literacki, lubił go piłować na talentu tego miarę. Jak pamiętamy Jego specjalnością było słynne łypnięcie zza okularów, na którego ironię odporny mógł być tylko absolutny cymbał. Dodajmy odwołania do przeżyć okresu dojrzewania: „Ech, dziewczyny ci się już śniją, a takie głupoty robisz”, względnie ryknięcie, wzmocnione walnięciem w katedrę, a otrzymamy obraz nauczyciela, który średnio pasuje do naszych mdłych czasów.

Z drugiej strony stosował doktor Biela, zda się, proste techniki nauczania –  klarowne prowadzenie zeszytu (z zapisywaniem na marginesie wyrazów ze słownika Kopalińskiego), wieczne doskonalenie rozprawki, uczenie się wierszy na pamięć, dodawanie do nich rzeczy dość rewolucyjnej – próby pisania własnych rymowanek, układanie melodii do wierszy klasycznych, i, pomysł fenomenalny –  obowiązek obcowania z pismami literackimi (Życie Literackie, Tygodnik Kulturalny), który sprawiał, że jeszcze w szkole podstawowej można było się dowiedzieć kim jest, powiedzmy, Wisława Szymborska. Równie skuteczna była zabawa z gramatyką – codziennie pod tablicą stawał jeden człowiek, który rozbierał na części jedno zdanie – niby proste, a wiedza sama wskakiwała do głowy.

Wiem, trochę tak się tu mądrzę jak biograf od siedmiu boleści, niemniej nieskromnie wyznam, iż nie znam osobnika, którego życie byłoby splecione z doktorem Bielą ciaśniejszą siateczką powiązań.

Spotkałem Go jesienią roku 1980, kiedy, jak się zdaje, świeżo uzyskał tytuł doktora nauk humanistycznych, ja zaś świeżo przybyłem z Wielkopolski i trafiłem do szkoły im. Bohaterów Westerplatte, i od razu wiedziałem, że nie będzie zwyczajnie – okazało się, że klasę 5 „d” przejmie Emil Biela. Nie dość, że doktor, to jeszcze poeta, prozaik i krytyk literacki.

Pominę fakt, iż w latach 1980-1984 był Emil Biela moim wychowawcą. Pominę fakt, iż w latach 1980-1984 był moim nauczycielem języka polskiego. Pominę fakt, że w latach 1982-1984 był opiekunem szkolnego pisma „Alfabet”, w którym jak się zdaje, po raz pierwszy udało mi się opublikować krótki felieton. Ważniejsze jest, co zdarzyło się potem – pewnie ze względu na dawne zależności służbowe, spotkawszy mnie w okolicach ZSTE, do którego zacząłem uczęszczać, wydał mi swego czasu polecenie prowadzenia dziennika, w którym pisał będę, „co mi się tam dzieje w głowie”. A że Myślenice miastem są przytulnym, co jakiś czas słyszałem pytanie „co z pisaniem?”, a kiedy już napisałem coś, co moim zdaniem miało sens, zawsze mogłem liczyć na uwagi w rodzaju „nielogiczne”, „nieładne”, „a co to właściwie znaczy???”, które doktor Biela wypisywał  na marginesach moich wypocin swym charakterystycznie pochylonym pismem.

Zresztą studia polonistyczne również wybrałem dzięki Niemu – interesowało mnie uczenie totalne, wszechstronne, uczenie „podszyte wychowawcą”, łączące literackie kompetencje z ojcowską wręcz troską, uczenie kojarzące się z postacią innego doktora – doktora Janusza Korczaka: z uczeniem i wychowywaniem opartym na szacunku do ucznia, na kształtowaniu go, a nie ociosywaniu, na uczeniu przez aktywny udział, nie kolorowanie zeszycików.

Jakiś czas później dostałem od Pana Bieli kilka tekstów, które miały stać się piosenkami – niestety muzykę napisałem tylko do jednego z nich  – „Chwała miastu w dolinie” – opiewającego, jakżeby inaczej, Myślenice. O ile kojarzę, publicznie wykonałem ją tylko raz, podczas koncertu w MDK, tuż po wygraniu przeze mnie Studenckiego Festiwalu Piosenki – czyli „śpiewałem Bielę”.

Był zatem doktor Emil Biela moim wychowawcą, nauczycielem, wydawcą, poetą, do którego układałem melodie, recenzentem wieczoru poetyckiego, na którym w auli myślenickiego LO czytaliśmy swe wiersze z Marcinem Godawą, (obecnie księdzem, poetą, teologiem, profesorem Uniwersytetu Jana Pawła), recenzentem „Piosenek i Nie”, mego poetyckiego debiutu, ba, sprostował kiedyś w „Przekroju” tytuł mojego tekstu, i pomyśleć, że wszystko zaczęło się od lekcji polskiego. Dlatego za każdym razem gdy coś napisałem, nagrałem wydałem, niosłem to Doktorowi Bieli, tak, żeby słowa wracały do swego źródła.

Bo, jakkolwiek poważnie to brzmi – bycie uczonym przez pedagoga, pisarza, poetę, było to chyba najpiękniejszym wychowywaniem, jakie otrzymałem – mówiono do mnie świetną, soczystą polszczyzną,  pokazywano, że język ten służyć ma służyć mi na co dzień, że nie ma nic cenniejszego niż komunikowanie się i wieczne uczenie od innych.

Żegnaj – Panie Emilu!

Robert Kasprzycki – singer-songwriter, muzyk, poeta, kompozytor, tłumacz, felietonista i recenzent, absolwent Filologii polskiej na Akademii Pedagogicznej w Krakowie, autor piosenki „Niebo do wynajęcia”.

 

 

Skip to content